
Ryszard Marek twierdzi, że w wieczór przed długim weekendem majowym, gdy wracał z supermarketu do domu, został zatrzymany i policja bezprawnie użyła przeciwko niemu siły. W tej chwili trwa postępowanie wyjaśniające.
Cała historia zaczęła się wieczorem 30 kwietnia w Zdunach. – O 21.50 byłem w Dino na ul. Wrocławskiej na zakupach i przede mną policjanci dokonywali zakupów, a na rynku młodzież spożywała alkohol. Powiedziałem im o tym, to stwierdzili, że nie muszą się przede mną tłumaczyć. Powiedzieli później „do widzenia”, a ja im odpowiedziałem, że o 22.00 mówi się „dobranoc” – opowiada Ryszard Marek.
Później najzwyczajniej w świecie wsiadł do auta i ruszył w kierunku domu. -Wyjechałem na ul. Wrocławską, a oni za mną. Włączyli koguta, myślałem, że jadą na rynek, bo przecież zgłaszałem im interwencję. Zrobiłem im miejsce i wjechałem na ul. Jaśkowskiego. Wjeżdżam na swoją posesję, a oni za mną. Wyszedł policjant, który mnie zapytał o dowód i prawo jazdy. Nie dałem im, bo byłem u siebie. Rzucili się na mnie i szarpaliśmy się 25 minut. Założyli mi kajdanki – relacjonuje nasz rozmówca.
Po kilku chwilach mundurowi wezwali kolejny patrol, tym razem z Krotoszyna. – Żona zobaczyła to i wezwała szwagra, a policja do niego, że jak się zbliży, to dostanie 500 zł mandatu. No to sobie poszedł. Wrzucili mnie do radiowozu, uderzyłem głową w klamkę, potem mnie ciągnęli za kajdanki. Chciałem, by mnie wzięli na obdukcję i badanie krwi. Kazali mi dmuchać w balonik. Gdy odmówiłem, ci z drugiego patrolu kazali dmuchać w alkomat i wyszło 0,0 promila. Ten patrol odjechał, a tamci zostali. Potem kazali mi pisać oświadczenie, którego nie podpisałem. Chcieli, bym napisał, że „prawdopodobnie w myśl prawa” działali. Komendant chciał się spotkać tydzień po wydarzeniu, pasowało mi o 22.15, ale zaznaczyłem, że przyjdę z żoną – relacjonuje R. Marek.
Jak tłumaczy, tylko ten termin mu pasował. – Wchodzę i pytam „gdzie jest komendant”, a oni, że go nie ma – mówi dalej. - Powiedzieli, że za niezatrzymanie się od 100 do 500 zł. Nie przyjąłem mandatu. A potem, że za pasy 50 zł, a pasy przecież miałem zapięte. Ja się nie zatrzymałem? Myślałem, że jechali na rynek, bo im to zgłaszałem. Minęły dwa tygodnie. Nie mam mandatu ani wezwania do sądu, tylko polemikę prasową. Niech przyjdą i niech mnie skują, ale niech powiedzą za co! Podobno sprawa będzie w sądzie, ale nic nie dostałem – informuje zdunowianin, dodając, że nikt mu nawet nie wypisał mandatu.
- Wjechali do mnie, ani się nie przedstawili, ani nie wylegitymowali. Ja mam 66 lat, a ten facet, który się na mnie rzucił, miał może z połowę mniej. A skoro podejrzewali mnie o spożycie alkoholu, to czemu wypuścili mnie z Dino? – pyta retorycznie mieszkaniec Zdun. – 18 lat mam interes (sklep z ogródkiem piwnym – przyp. red.) i nigdy nie było u mnie interwencji policji. Nie pozwolę sobie, by mnie taki facet nie szanował – kończy R. Marek.
- Co do wersji sprawy, to na podstawie tego, co mówił ten pan, obecnie trwają czynności wyjaśniające. Po wyjaśnieniu podamy oficjalną informację. Ten pan do nas nie przyszedł, pofatygował się tylko do gazet. Na podstawie artykułów w prasie jest wszczęte postępowanie wyjaśniające. Nam, jako policji, zależy na dobrym wizerunku, dlatego wyjaśnienie będzie podane – informuje młodszy aspirant Piotr Szczepaniak, rzecznik prasowy Komendy Powiatowej Policji w Krotoszynie, która prowadzi postępowanie w tej sprawie.
(TOLDO)