Strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Plików Cookies. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce.
rozumiem
Widzimy się co WTOREK!
Łączy nas powiat
Kontakt redakcja@glokalna.pl
Dzisiaj jest: 29 marca 2024, piątek imieniny obchodzą: Viktoryn, Helmut

Marzenia należy realizować!

Marzenia należy realizować!

Stadion Miejski w Poznaniu był i jest jego drugim domem. Przez dwie dekady radował kibiców poznańskiego Lecha asystami i golami, których zdobył ponad sto. Grał w Bundeslidze i reprezentacji Polski. Niedawno zakończył karierę i w nowym charakterze ponownie związał się z Kolejorzem. Od trzech lat prowadzi profesjonalnie zarządzaną szkółką piłkarską. Aktywnie działając na polu biznesowym, nie zapomina o chorych i potrzebujących. Choć w jego życiu zdarzały się wzloty i upadki, ma jasno sprecyzowane cele i wartości, którym przyświeca. Z żywą legendą Lecha – Piotrem Reissem – rozmawia Daniel Borski.

Jak zaczęła się Twoja przygoda z futbolem i czy od zawsze marzyłeś, by zostać zawodowym piłkarzem?

Pokochałem futbol, bo miłość do niego zaszczepił mi mój ojciec. Od najmłodszych lat – kiedy tylko zacząłem chodzić – wpajał we mnie zamiłowanie do piłki. Podobnie jest teraz, w przypadku mojego chrześniaka Kacpra. On jeszcze chodzić dobrze nie potrafi, ale piłkę już kopie (śmiech). W teorii pierwszym trenerem był mój tato. Premierowe zajęcia odbyłem w miejscu, gdzie stoi obecny stadion Lecha. Mieszkałem w pobliżu Bułgarskiej, więc kiedy obiekt powstał, ojciec nie przepuścił żadnej okazji, bym podnosił swoje umiejętności. Piłka towarzyszy mi więc przez całe życie i tak zapewne będzie w kolejnych latach.

Jak wyglądały Twoje początki w pierwszej drużynie Kolejorza? Podobno kiedyś wejście do zespołu seniorów było znacznie trudniejsze niż obecnie. W dawnych czasach młodzi zawodnicy nie mieli prawa głosu, czyścili starszym buty… Obecna młodzież ma mniej zahamowań, często chce wieść prym w szatni. Która postawa jest bardziej pomocna, by osiągnąć sportowy sukces?

Zacznę od tego, że zarówno do grup młodzieżowych, jak i pierwszego zespołu dostawałem się za drugim podejściem. W szerokiej kadrze seniorów znalazłem się, mając 18 wiosen na karku. Wówczas było bardzo trudno się przebić. Kolejorz miał mocny zespół, a prym w szatni wiedli doświadczeni zawodnicy i młodzież nie miała czego szukać. Po rocznej grze w rezerwach otrzymałem bilet do wojska, a Lech wypożyczył mnie na dwa lata do Kotwicy Kórnik. Następnie przez rok występowałem w Amice Wronki, by w wieku 22 lat ponownie spróbować sił w moim ukochanym klubie. Znalazłem się w zespole, który zdobył mistrzostwo kraju, ale który został mocno przebudowany. W roku 1994 nastąpiło odłączenie się sekcji piłki nożnej od kolei. Wielkie zmiany natury organizacyjnej sprawiły, że Lech stał się w pełni autonomiczną, jednosekcyjną jednostką. Szukano więc oszczędności, w związku z czym kilku czołowych piłkarzy pożegnało się z klubem. Otworzyła się szansa dla młodych graczy. Otrzymałem ją od trenera Romualda Szukiełowicza, w pełni ją wykorzystując. Porównując wejście młodzieży do zawodowego futbolu w obecnych czasach, dostrzegam kolosalną różnicę. Niegdyś stawiało się na graczy o sporym doświadczeniu i wielkich umiejętnościach. Teraz kluby umożliwiają wychowankom lepszy start. Chcą rozwijać ich talent, bo to doskonały kapitał na przyszłość. W XXI wieku można wytransferować nawet nastolatka. Gdy ja wkraczałem w świat seniorskiej piłki, za granicę mogli wyjechać wyłącznie zawodnicy, którzy ukończyli 28. rok życia. Różnice są diametralne, i w zarządzaniu klubem, i w mentalności trenerów czy działaczy. Przykładem aktualna polityka transferowa Lecha, którego w zdecydowanej większości wzmacniają zawodnicy będący przed „ćwiartką” na karku. Władze klubu zdają sobie sprawę, że tylko na nich można zarobić, promując i sprzedając z zyskiem.

Czy u progu kariery doświadczyłeś pejoratywnych zjawisk ze strony starszych kolegów? Czy byłeś przez nich poniżany, wyśmiewany? Pytam, ponieważ wielu znacznie młodszych od Ciebie graczy chwali sobie współpracę z Tobą. Choćby Łukasz Teodorczyk ceni sobie Twoje cenne rady i wskazówki…

Kiedy stawiałem pierwsze kroki w szatni seniorów Lecha, nie było łatwo. Ogranych piłkarzy traktowałem jak kolegów, ale bariera między nami była ogromna. Oni tworzyli własną grupę. Wyraźnie dało się odczuć, że młokos był przysłowiowym „młodym”, któremu nie pozwalano na zbyt wiele. Porównałbym to zjawisko do wojskowej fali. Dziś sytuacja jest diametralnie inna. Ze swojej perspektywy wiem, że warto pomóc młodszemu koledze. Im wcześniej przejdzie on proces aklimatyzacji w zespole, tym szybciej i efektywniej sprzeda swoje umiejętności, co drużynie może wyjść wyłącznie na dobre. Często bywa tak, że młodzi stanowią o sile teamu. Cieszę się, że taka sytuacja ma miejsce w Lechu. Ci, którzy w ostatnich latach wchodzili do zespołu, tworzą zgrany kolektyw i coraz lepiej prezentują się na boisku.

Wychodząc na poszczególne mecze, czułeś stres? Czy największa presja towarzyszyła spotkaniom w kadrze, czy debiutom w Lechu bądź Hercie BSC Berlin?

Zawsze przed spotkaniami daje o sobie znać adrenalina. W moim przypadku stres pojawiał się znacznie wcześniej niż w tunelu prowadzącym na murawę. Gdy byłem już w szatni i przygotowywałem się do występu, skupiałem się wyłącznie na pozytywnych emocjach. Często wracam myślami do mojego premierowego występu w Ekstraklasie. Jadąc autokarem do Łodzi, czułem podniecenie oraz stres. Kiedy na odprawie dowiedziałem się, że wystąpię w pierwszym składzie, przez moment serce mocniej zabiło. Im bliżej było gry, tym stres malał. Takie sytuacje powtarzały się na dalszym etapie mojej kariery. Trzeba jednak pamiętać, że każdy zawodnik jest inny i indywidualnie przygotowuje się do starcia. Często – by nieco rozluźnić atmosferę – w szatni towarzyszyła nam głośna muzyka. Chodziło o to, by zeszło napięcie, ale także o utrzymanie koncentracji. Część piłkarzy wolała spędzać ostatnie chwile przed meczem w spokoju. W kadrze jest ponad 20 graczy i tyle samo charakterów.

A co powiesz na temat swoich debiutów, które kibicom zwykle zapadały w pamięć na długo..?

Grze w nowych barwach zawsze towarzyszyły wielkie emocje. Nigdy nie wiemy, jak wypadniemy. W moim przypadku nie było problemów, ponieważ w każdym debiucie zdobywałem gola (śmiech), a przy tym demonstrowałem bardzo dobrą dyspozycję, co faktycznie utkwiło w pamięci fanów. Jak w wielu innych sferach życiowych – np. w biznesie – pierwsze wrażenie bywa kluczowe, bo jest niezwykle istotne dla przebiegu dalszych wydarzeń. Do pierwszych spotkań przygotowywałem się ze szczególnym uwzględnieniem cech mentalnych…

Pracowałeś z wieloma szkoleniowcami. Który z trenerów był najbardziej wyrazisty i czym się to przejawiało?

Niedawno zrobiłem podsumowanie i okazuje się, iż prowadziło mnie ponad 30 szkoleniowców. Każdy z nich był inny. Szczególnie traktuję Edmunda Białasa i Henryka Wróbla, ponieważ oni ukształtowali mnie jako piłkarza oraz pracowali nad moim sportowym charakterem. Jeśli mówimy o piłce seniorskiej, nie mogę zapomnieć o Włodzimierzu Jakubowskim, który podczas mojej służby wojskowej znajdował czas, by szkolić mnie indywidualnie. Zawsze będę mu za to wdzięczny. W kolejnych latach zdarzali się różni ludzie. Barwnymi postaciami byli Czesław Michniewicz, Franciszek Smuda czy Romuald Szukiełowicz. Ostatniego z wymienionych mogę określić trenerem charyzmatycznym. Wspominam go mile, gdyż to on dał mi szansę gry w Lechu. Niesamowitą atmosferę wprowadzał do zespołu Ryszard Polak. Z kolei Adama Topolskiego wspominam jako wielkiego motywatora. Również dziś Kolejorz ma wyrazistego szkoleniowca, jakim jest Mariusz Rumak.

Ale chyba nie z każdym trenerem Twoje relacje były wzorowe? Abstrahując od Twojej otwartej i przyjaznej natury, nie wydaje mi się, by przez tak wiele lat kariery nie dochodziło do napięć na linii Reiss-trener…

Rzeczywiście staram się dawać wszystkim kredyt zaufania. Często jest tak, że jeśli ktoś mnie zawiedzie, potrafię podać rękę po raz drugi. Tak wychowali mnie rodzice, za co im dziękuję. Lubię ludzi nastawionych do życia tak jak ja, a więc idących przez nie z uśmiechem i optymizmem. To ułatwia stosunki międzyludzkie, pozwala na budowanie trwałych i owocnych relacji. Na pewnym etapie mojej kariery sporo mówiono o domniemanym konflikcie między mną a Frankiem Smudą. Mam z nim dobry kontakt, a media niepotrzebnie pompowały balon. To oczywiste, że byłem wściekły, kiedy nie grałem. Ale gdyby nie targała mną pozytywna sportowa złość, nie byłbym profesjonalistą. To w pełni naturalne zachowanie sportowca. Nigdy nie byłem jednak obrażony na trenera, który dysponuje ponad 20-osobową kadrą. Wszyscy zawodnicy chcą grać, a na murawie może przebywać zaledwie jedenastu. Nie miałem więc pretensji. Obecnie topowi trenerzy charakteryzują się tym, że traktują zawodnika nr 21. tak jak gracza wyjściowej jedenastki. Najgorzej układały się moje relacje ze Zbigniewem Franiakiem. Trener prowadził mnie przez jeden sezon. Nasz kontakt był bardzo ograniczony, nawet nie wiem, dlaczego.

Do których spotkań i zdobytych bramek najczęściej sięgasz pamięcią?

Oczywiście pięknym wspomnieniem jest hat trick w meczu z Legią. Oj, ale to dawno było… Ponad 15 lat! (śmiech) Również dwumecz finałowy Pucharu Polski przeciwko warszawianom to wspaniałe chwile, do których wracam nie tylko ja, ale coraz częściej czyni to także mój syn Adrian. Z tego wydarzenia powstał film „Droga po Puchar”, co jest fajną pamiątką. Ogólnie pamiętam całą swoją boiskową przeszłość. Gdybyś dziś wyliczał mecze i minuty zdobytych goli, o każdym trafieniu mógłbym powiedzieć wiele. Strzelonych bramek jest grubo ponad sto, ale nie sposób o którejś zapomnieć. Podsumowując moją karierę, stwierdzam, że była dość barwna. Wiele się działo, także podczas pożegnalnego starcia z Koroną, kiedy to trzymałem racę, bawiąc się z kibicami. Niedługo potem usłyszałem zarzut prokuratorski. Sądzę, że ta sytuacja to doskonały wykładnik mojego sportowego życia, które nie było usłane różami. Nawet jako 37-latek potrafiłem grać na wysokim poziomie, zdobywając dla pierwszoligowej Warty 35 goli w ponad 90 meczach.

W barwach Kolejorza rozegrałeś ponad 400 spotkań. Pokonałeś barierę stu trafień, stając się niekwestionowaną ikoną Lecha. Od zawsze podkreślałeś swoje przywiązanie do klubowych barw. Jak istotna jest dla Ciebie sympatia ze strony fanów?

Muszę być i jestem z tego dumny. W dzisiejszym futbolu – za wyjątkiem Tottiego, Terry’ego czy Casillasa – nie ma piłkarzy grających całe życie dla ukochanego klubu. To niezwykle rzadkie przypadki i długo będziemy czekać na kolejne. Niegdyś Deyna był kojarzony z Legią, Lubański z Górnikiem. Jestem niezmiernie rad z poparcia płynącego ze strony kibiców. Myślę, że jest tak nie tylko ze względu na zdobycze bramkowe, ale także z uwagi na fakt, iż nawet w trudnych chwilach nie zostawiłem ich i Lecha. Kiedy po raz pierwszy odchodziłem z Bułgarskiej, klubowa kasa świeciła pustkami, a poprzez transfer Kolejorz zyskał milion euro. W drugim przypadku kończył mi się kontrakt i nikt z klubu nie wykazał zainteresowania przedłużeniem umowy. Stąd też znalazłem się w Warcie, ale summa summarum karierę mogłem skończyć w moim ukochanym klubie.

Pomówmy o Twoim pożegnaniu z futbolem w roli czynnego zawodnika. Wiosną zdobyłeś gola, spotkaniem z Koroną – abstrahując od Twoich piromańskich „upodobań” - miałeś okazję podziękować kibicom za wieloletnie wsparcie. Wygłosiłeś też przemowę. Nie zabrakło w niej emocji i chwil wzruszenia…

Z kilku względów ten mecz z pewnością utkwi w mej pamięci na zawsze. Po pierwsze był to pożegnalny bój dla Lecha, jednoznaczny z zawieszeniem butów na kołku. Ponadto sukcesem tej drużyny było zdobycie w dobrym stylu wicemistrzostwa kraju. Poza tym pierwszy raz w sezonie zagrałem od początku, mogąc po kilku latach założyć kapitańską opaskę. Byłem przygotowany na piękne rozstanie z boiskiem, ponieważ wiedziałem, że kibice zorganizują wspaniałą oprawę, aczkolwiek rzeczywiście nie dało się nie okazywać uczuć. Cieszę się, że był to mecz zwycięski. Przy golu Djuki zanotowałem asystę, a fani zgotowali mi owację.

A co działo się po ostatnim gwizdku arbitra? Jak spędziłeś początkowe chwile piłkarskiej emerytury?

Zanim znalazłem się w szatni, obiegłem boisko, dziękując kibicom za okazywane przez lata wsparcie. Zrobiłem mnóstwo zdjęć, głównie z dziećmi z Akademii Reissa. Kiedy dotarłem do kolegów, wszyscy byli już gotowi do wyjazdu na Stary Rynek, gdzie oficjalnie kończyliśmy sezon. Wszyscy na mnie czekali, więc w 10 minut musiałem doprowadzić się do porządku. Kąpiel, odpowiedni ubiór… Na szczęście członkowie zespołu na mnie zaczekali (śmiech). Po wizycie w centrum, gdzie także nie zabrakło pięknych momentów, wespół z żonami udaliśmy się na uroczystą kolację, podsumowującą rozgrywki. Nie zabrakło podziękowań ze strony właściciela klubu, prezydenta miasta. Sam również miałem okazję, by podziękować za ostatni dla mnie sezon. Za to, że mogłem być w moim klubie, współpracując w dobrej atmosferze z fajnymi trenerami i zawodnikami. Noc zakończyłem w jednej z zaprzyjaźnionych restauracji, w towarzystwie rodziny i najbliższych znajomych.

Czy Twoim zdaniem charyzma i umiejętności trenera Rumaka pozwolą mu na osiągnięcie wybitnych wyników?

Myślę, że tak. Póki co trener nabiera doświadczenia w prowadzeniu zespołu seniorskiego. W zawodzie pracuje jednak długo. Odkąd przejął pierwszy zespół Lecha, pokazał, że znajduje się we właściwym miejscu, wykonując kawał dobrej roboty.

Któremu z obecnych graczy Lecha wróżysz największą karierę?

Nie chciałbym wyróżniać żadnego z nich, bo nie ode mnie powinni to usłyszeć. Z pewnością jest w klubie grupa bardzo uzdolnionych zawodników. Co ważniejsze, wszyscy świetnie się rozwijają, a co jest absolutnym kluczem do sukcesu – każdy z nich ma dobre podejście do zawodu. Jeśli na dalszym etapie nadal będą podchodzić profesjonalnie do treningów i życia, każdy jest w stanie zrobić sporą karierę. W żadnym wypadku nie mogą jednak spocząć na laurach.

Jakiś czas temu krążyły plotki, iż po zakończeniu kariery zostaniesz dyrektorem sportowym Lecha. Stałeś się jednak doradcą zarządu do spraw sportu. Co należy do Twoich obowiązków?

Funkcja została mi powierzona z uwagi na spore doświadczenie, wyniesione przez lata gry w piłkę. W zakresie moich obowiązków znajduje się m.in. analizowanie meczów i przekazywanie opinii na temat gry Kolejorza czy obserwacja treningów zespołu seniorów. Zaznaczam, iż nie zasiądę w gronie członków komitetu transferowego, ale bę brał udział w dyskusjach na temat ewentualnych ruchów kadrowych. Jednym z głównych zadań jest opiniowanie postawy i rozwoju poszczególnych zawodników oraz analiza gry zespołu. Skupię się również na budowaniu marki klubu pod względem sportowym. Chciałbym, aby w ciągu kilku lat Lech stał się najlepszym klubem w Polsce i znaczącą siłą w Europie. Nadal uczestniczyć będę w akcjach marketingowych Lecha, np. w projekcie “Reiss na mieście”. Mam także regularnie brać czynny udział w obserwacjach i wystawianiu ocen piłkarzom Akademii Lecha Poznań. Nowa dla mnie rola z pewnością stanowi kolejne wyzwanie. Bardzo wyraźnie odczuwam zmianę w porównaniu do czasów, gdy przywdziewałem piłkarskie getry.

Czy czujesz się zawodnikiem spełnionym? A może żałujesz, że nie osiągnąłeś czegoś, co było w Twoim zasięgu, np. zadomowienia się w reprezentacji czy braku mistrzostwa z Lechem..?

Byłbym nieskromny, gdybym powiedział, że nie czuję się spełniony. Większość dziecięcych marzeń udało mi się zrealizować. Nie marzyłem tyle o występach w kadrze, jak chciałem przywdziewać trykot Kolejorza. Zawsze mogło być jednak lepiej. Mogłem dłużej występować w Bundeslidze, tak samo w przypadku kadry. Skoro zdobyłem ponad sto bramek na najwyższym szczeblu rozgrywkowym, muszę czuć satysfakcję. Tym bardziej, że nigdy nie określano mnie jako talent czystej wody. Nie grywałem w kadrze okręgu, dwukrotnie aspirowałem do gry w Lechu. Miałem jednak na tyle silnej woli i samodyscypliny, by osiągnąć niemal niemożliwe do zrealizowania cele. To przesłanie dla tych, którzy nie uchodzą za piłkarskie brylanty. Choć w piłce dorosłej zaistniałem dopiero w wieku 20 lat – i to tylko w trzeciej lidze – pokazałem, że można wdrapać się wyżej. Umiejętności dane przez Boga to tylko cząstka całości. Priorytetem jest podejście do obowiązków. Jeśli będziemy wykonywać je rzetelnie, to sukces przyjdzie. Odpowiednie cechy wolicjonalne oraz kształtowanie psychiki to – w sporcie i nie tylko – absolutny klucz do realizacji marzeń. Moje życie poświęciłem piłce i ona wynagrodziła mi wylane litry potu. Nigdy jednak nie zapominałem o rodzinie. Z pewnością moje podejście do zawodu odbiło się na tym, że nie spędzałem z dziećmi tyle czasu, ile bym chciał. Wszystko robiłem po to, by nie tylko zapewnić im godziwe życie, ale również dlatego, aby na sportowej emeryturze móc z nawiązką zrekompensować nieobecności związane z wyjazdami na zgrupowania czy mecze. Ponadto moja żona i syn tworzą społeczność Akademii Reissa, dzięki czemu spędzamy ze sobą wiele czasu.

Prywatnie jesteś szczęśliwym ojcem i mężem. Jak określiłbyś skalę talentu Twojego syna Adriana? Ma szanse dorównać bądź przerosnąć ojca pod kątem boiskowych wyczynów?

Trudno mówić o tym na łamach mediów. Ale mogę określić, że umiejętności ma podobne do moich, kiedy byłem w jego wieku. Nie wyróżnia się w grupach młodzieżowych, ale ma niebywały charakter, zacięcie oraz inteligencję. Jeśli wykaże się silną wolą i zaangażowaniem w trening, może zostać piłkarzem.

Wziąłeś na siebie wielką odpowiedzialność, otwierając szkółkę piłkarską. Jak zrodził się pomysł uruchomienia Akademii Piłkarskiej Reissa?

Wszystko zaczęło się w Dolsku, gdzie przeprowadziliśmy pierwsze „Sportowe Wakacje”. Zainteresowanie nimi przeszło nasze oczekiwania i napędziło nas do pracy nad projektem zmierzającym do utworzenia profesjonalnej szkółki piłkarskiej. We wrześniu świętowaliśmy trzecią rocznicę istnienia Akademii Piłkarskiej Reissa. Pomysł okazał się strzałem w dziesiątkę. Wystarczy powiedzieć, iż APR zrzesza ponad 2,5 tys. dzieci. Naszym zamierzeniem było odciągnięcie młodych ludzi od komputerów czy play station.

W Twojej szkółce może grać każdy. Dlaczego nie dokonujecie selekcji wstępnej, jak robią to uznane firmy?

Rzeczywiście, to nas wyróżnia. Nie wytyczamy kryteriów, jakie musiałoby spełniać dziecko. Chcemy po prostu dawać mu radość. Sami nie wiemy, czy 6-7-latek zostanie piłkarzem. Jak wspomniałem, nawet największe talenty bez pracy się rozmyją. Z kolei z kogoś mniej zdolnego może wyrosnąć klasowy piłkarz, być może reprezentant kraju. APR posiada reprezentację w każdym roczniku, co stanowi początkowe etapy wewnętrznej selekcji. Zabawa zabawą, ale najbardziej uzdolnione dzieci muszą mieć właściwe możliwości rozwoju.

Słyszałem nawet, że do APR może dołączyć także osoba z rodziny o – delikatnie mówiąc – średnim statusie majątkowym…

Oczywiście, APR utrzymuje się ze składek opłacanych przez rodziców zawodników. Jednak kiedy rodzina znajduje się w trudnej sytuacji materialnej bądź boryka się z problemem wielodzietności, a dziecko chce trenować, wystarczy dostarczyć oświadczenie podpisane przez przedstawicieli odpowiednich instytucji i zawodnik może korzystać z wszelkich ofert za przysłowiową złotówkę.

Staramy się wspierać i pomagać dzieciom, które ze względu na status materialny nie mogły wcześniej realizować swoich marzeń i pasji.

Odpowiednia metodologia szkolenia, ponad stu trenerów, więcej niż 50 lokalizacji, nie tylko na terenie Wielkopolski – bo przecież w lubuskiem funkcjonuje Akademia Piłkarska Falubaz – liczne turnieje, eventy charytatywne. Czy spodziewałeś się tak błyskawicznego rozwoju szkółki?

Gdyby przed trzema laty ktoś przepowiedział tak błyskawiczny rozwój, zapewne bym mu nie uwierzył i zapewne nie bylibyśmy przygotowani na taką ekspansję do innych miast. W tym okresie wykonaliśmy jednak ogrom pracy. Absolutnie nie jest tak, że jakaś lokalizacja jest zdana sama na siebie. Nie mogliśmy dopuścić do tego, by być wszędzie i nic nie robić, spychając pracę na koordynatorów czy trenerów. Myślę, że wszelkie działania logistyczne mamy unormowane i cechuje nas dobre zarządzanie. Przygotowaliśmy dla naszych graczy plan kariery. Ścieżka rozwoju obejmuje dzieci urodzone w roku 2002 lub później. Mamy rozpisany plan funkcjonowania APR do roku 2020. Ciągle modyfikujemy i ulepszamy metodologię szkolenia. Stworzyliśmy także wysokiej klasy panel zarządzania. Zwracamy szczególną uwagę na jakość treningów. Musimy obserwować rynek. Mówię nie tylko o Europie Zachodniej, ale i o kierunku wschodnim. Nie mamy klimatu pozwalającego na wdrożenie podobnych systemów szkolenia, jakie obowiązują np. na Półwyspie Iberyjskim. W konspektach treningowych co rusz pojawiają się nowości. W tym biznesie jest podobnie jak na rynku finansowym. Wiele się dzieje, a jedyna pewna to zmiana.

Czy ogromny napływ graczy to efekt li tylko magii nazwiska Reiss, czy też doskonałej promocji? A może kluczem jest system szkolenia i odpowiedni trenerzy, czerpiący z europejskich wzorców?

W pewnej mierze nazwisko jest magnezem. Ale liczy się dobra praca z dziećmi, która nas weryfikuje. Kładziemy także nacisk na dobry kontakt z rodzicem. Moim zdaniem najważniejszy aspekt promocji stanowi tzw. poczta pantoflowa. Na bazie poleceń można zdobyć większy rynek. Stad tez na treningu pokazowym w Zielonej Górze zjawiło się niemal 200 potencjalnych członków APR. Naszym atutem jest także szybka reakcja na oczekiwania poszczególnych społeczności. W ankietach przeprowadzanych na terenie Ziemi Lubuskiej, zdecydowana większość osób jako ulubiony klub wskazała Falubaz. Porozumieliśmy się więc z władzami klubu żużlowego i tak powstała AP Falubaz.

Co, poza rozwojem sportowym, gwarantuje uczestnikom APR? Nie każdy przecież stanie się profesjonalistą…

Przede wszystkim rozwijamy dzieci pod kątem charakterologicznym. Wielką wagę przywiązujemy do dyscypliny. Po części ułatwia to rodzicom wychowywanie swoich pociech. Mając 16-letniego syna, wiem, iż wychowywanie poprzez sport jest kapitalną sprawą. Podczas zdrowej rywalizacji nabiera się masę cennych cech. Młody sportowiec wie, jak ma funkcjonować. Potrafi wytyczyć sobie cele, co sprawia, że szansa na wkroczenie na złą ścieżkę spada do minimum. Liczę, że ci, którzy nie zostaną piłkarzami, wyrosną na wzorowych obywateli i po latach będą wspominać APR jako podmiot, który ich ukształtował. Marzę – by tak jak ja dziś – nasi podopieczni mogli w przyszłości mówić wspaniałe rzeczy na temat swoich sportowych wychowawców. Organizujemy spotkania integracyjne, wspólne wycieczki czy wspomniane obozy. Bierzemy udział w akcjach dobroczynnych, wpajając młodym ludziom, jak istotne jest niesienie pomocy innym. Uczestniczymy w rozgrywkach wewnętrznych, tj. w lidzie AR, turniejach dedykowanych. Nasi gracze mają możliwość wyjazdów na mecze Lecha czy Herthy. Ich rodzice mogą korzystać z porad wysokiej klasy dietetyków. Każde dziecko dwukrotnie w skali roku odwiedza cenione kliniki sportowe, a w razie kontuzji ma zapewnioną opiekę. Korzystanie z wymienionych możliwości nie wiąże się z pobieraniem dodatkowych opłat. Poza tym w akademii nie ma presji wyniku. Liczy się styl, bo sportowy rezultat będzie istotny tylko w piłce zawodowej. To pewnik, że każdemu dziecku zależy na wygranej, ale nie można osiągać jej za wszelką cenę. Zwycięzców uczymy szacunku dla pokonanego. Cieszę się, że wielu rozpoznaje nas już po stylu i systemie gry. Nawet kosztem porażki – która niebywale hartuje – nasi zawodnicy są inspirowani do podejmowania działań indywidualnych. Owszem, tworzą kolektyw, ale kiedy mają nauczyć się sztuki dryblingu czy panowania nad futbolówką, jak nie na początku drogi? Stawiamy na pojedynki „jeden na jeden”, nie stosujemy strategii „kopnij i biegnij”. Chcemy stworzyć indywidualistów, świetnie odnajdujących się w zespole.

Przez dekady w Polsce ginęły talenty piłkarskie. Jaki pomysł ma APR na to, by każde uzdolnione dziecko mogło się nadal rozwijać, kiedy ukończy 11. rok życia?

Od rocznika 2002 w dół mamy wyselekcjonowanych trenerów, którzy powołują zawodnika do reprezentacji regionu. Najlepiej rokujący w danym momencie gracze uczestniczą w dodatkowych zajęciach. Posiadamy ogromną bazę danych. Nie chcemy nikogo stracić z oczu. Nawet jeśli przez jakiś czas zawodnik wygląda słabiej, będzie nieustannie monitorowany przez trenerów. Może zdarzyć się, że przez trzy miesiące nie zaobserwujemy rozwoju, ale w kolejnym półroczu dana osoba zanotuje wielki skok. Kadra APR występuje już w rozgrywkach WOZPN-u. Myślimy nad uruchomieniem sześciozespołowej ligi, która zrzeszać będzie najlepiej rokujących zawodników. Nie chodzi przecież o to, by jedni ogrywali nieco słabszych kolegów 17:0, bo to do niczego dobrego nie prowadzi. Rywalizacja sześciu silnych zespołów o zbliżonych umiejętnościach pozwoli na emocjonujące mecze, co w konsekwencji wpłynie na lepszy rozwój sportowy. Wpadliśmy także na innowacyjny pomysł, by na orliki wprowadzić bramki o nowych rozmiarach. Nowe cele napastników mają być mniejsze. Wszystko po to, by zniechęcać do uderzeń z dystansu. Po pierwsze, bywa, że bramkarz jest niewielkich gabarytów, a po drugie – nasi zawodnicy mają rozgrywać akcje kombinacyjne i jak najczęściej notować kontakty z piłką.

A co stanie się ze średniej klasy zawodnikami, którzy nie znajdą się w kadrze Lecha czy innych zespołów z Ekstraklasy?

Oczywiste, że nie każdy zawojuje świat futbolu. Właśnie z myślą o tych, którzy będą rozwijać się nieco wolniej, uruchamiamy drużynę seniorów. Nie wyobrażam sobie, by w najbliższym sezonie nie wywalczyć promocji do A-klasy. Za cel stawiamy sobie również, by nasi seniorzy konsolidowali naszą społeczość. Będzie świetnie, jeśli z różnych stron na mecze APR zjeżdżać będą całe rodziny.

Czy zobaczymy Cię na murawie w barwach zespołu akademii?

Absolutnie nie. Czynnym zawodnikiem nie będę. Sporo się w swoim życiu nagrałem (śmiech). Już wystarczy. Czas ustąpić miejsca młodszym…

Jak ambitne perspektywy rysują się przed seniorami APR? Czy APR ma być wyłącznie kuźnią piłkarskich talentów, czy też ma na stałe zagościć na piłkarskiej mapie kraju, jako klub 1-, 2- czy 3-ligowy?

Założeniem jest zanotowanie kilku awansów na przestrzeni paru lat. Chcemy możliwie szybko znaleźć się w okręgówce. Moim zdaniem progres jest nieunikniony. Nie będzie nastawienia wyłącznie na wynik, ale czegoś będziemy od tego zespołu wymagać. W nieco dalszej perspektywie interesuje nas gra w czwartej, a być może także trzeciej lidze. Chodzi o to, by osoby osiągające wiek juniora starszego mogły sprawdzić się na możliwie najbardziej wymagającym poziomie seniorskim.

Wróćmy do osoby Piotra Reissa. Znam Cię nie tylko jako wybitnego zawodnika, ale przede wszystkim człowieka otwartego, chętnego, by pomagać innym. Często gościsz na imprezach charytatywnych, uruchomiłeś swoją fundację. Powiedz coś na ten temat…

To rzecz jasna pochodna wychowania oraz fakt, iż odczuwam potrzebę niesienia pomocy. Stając się osobą publiczną, zdałem sobie sprawę, że dla wielu ludzi jestem przykładem. Uświadomiłem sobie, że można wykorzystać tą medialność w dobrych celach. Staram się więc propagować rozmaite akcje.

Wielu sportowców – nie tylko piłkarzy – nie ma pomysłu na siebie po zakończeniu kariery. Gasną światła jupiterów, zaczyna brakować środków, bo było się przyzwyczajonym do życia na pewnym poziomie. Po karierze wielu sobie po prostu nie radzi. Od którego momentu zacząłeś myśleć o tym, czym będziesz zajmować się, gdy skończysz zdobywać bramki?

Odkąd pamiętam, starałem się myśleć o tym, co będzie po zakończeniu uprawiania sportu. Kariera nie trwa długo. Chociaż moja trwała niemal w nieskończoność… (śmiech). Większość chłopaków nie ma świadomości, że albo trzeba odłożyć kapitał, lokując go w rozsądny sposób, albo należy uruchomić biznes. Bez doświadczenia trudno znaleźć pracę po 35. roku życia. A odsetek piłkarzy, którzy odnajdują się w roli trenera czy menadżera, jest bardzo nikły. Nie chciałbym mówić publicznie o wszystkich moich przedsięwzięciach, ale jednym z pomysłów na dalsze życie było utworzenie APR. Z finansowego punktu widzenia to nadal inwestycja, ale cieszę się, że mogę dawać pracę. Wiele młodych osób otrzymuje przez to dobry start w dorosłe życie i może podnosić swoje kwalifikacje. Jestem przekonany, że APR stanie się rozpoznawalną marką nie tylko w Wielkopolsce czy na Ziemi Lubuskiej. Chcemy wychować klasowego piłkarza, reprezentanta Polski. Jeśli tak się stanie, będę wiedzieć, że wszystko idzie w dobrym kierunku. Czekamy na pierwszego wychowanka, który zagra w Ekstraklasie, po czym przebije się do kadry. Będzie to nie tylko zrealizowanie celów biznesowych, ale również spełnienie kolejnego marzenia.

Miałeś doradców biznesowych czy też tworzyłeś swój majątek, bazując wyłącznie na własnej wiedzy i doświadczeniu?

Mentora, który by mnie prowadził na drodze biznesowej, nie miałem. Zgłaszało się do mnie wielu doradców i każdy chciał zarabiać poprzez prowizje. Na tę chwilę działam sam, ale zobaczymy, co przyniesie przyszłość. Zakończyłem karierę i zamierzam się kształcić. Zawsze trzeba myśleć o poszerzaniu kompetencji. Mam pewne plany i marzenia. Z pewnością jednak chcę zostać przy piłce, ponieważ mam w tej branży spore doświadczenie, które będę mógł wykorzystać.

Jakich rad udzieliłbyś będącym u szczytu sławy sportowcom, którzy przejadają swoje ciężko zarobione pieniądze? Znamy przecież masę przypadków, kiedy milioner został bez grosza przy duszy. Bez grosza, ale i nierzadko z długami…

Ludzi będących na szczycie – takich jak Robert Lewandowski, Kuba Błaszczykowski, Łukaszowie Piszczek, Fabiański czy Wojtek Szczęsny – nie trzeba niczego uczyć. Oni doskonale zdają sobie sprawę z faktu, iż kariera może się załamać w każdej chwili. Choćby przez poważny uraz czy wypadek drogowy. Każdy z nich zarabia olbrzymie pieniądze, z którymi w różny sposób pracuje. W kontekście bardzo dobrych piłkarzy wciąż mamy do czynienia z hossą. Mając świadomość krótkiego życia sportowego, nie będą mieć problemów. Większe zmartwienia czekają zawodników średniej klasy, którzy pograją sezon lub dwa w Ekstraklasie czy pierwszej lidze i nie przebiją się wyżej. Tych ludzi trzeba edukować. Przekonywać, by zabezpieczyli środki, które zarobili. Rynek finansowy jest bardzo szeroki i każdy może znaleźć idealne dla siebie rozwiązanie.

Co jest potrzebne do tego, by właściwie zarządzać tak rozbudowaną instytucją jak APR?

Wcześniej naszą bolączką była komunikacja. Odkąd sporo zainwestowaliśmy w panel zarządzania, nie ma z tym kłopotów. Za jego pomocą mamy nieustanny kontakt z rodzicami, trenerami czy koordynatorami. Ten system pozwala na pobieranie konspektów treningowych, wysyłanie wiadomości elektronicznych. Znajduje się w nim kompletna baza zawodników z wyszczególnieniem ich zainteresowań. Panel zawiera także podstrony poświęcone poszczególnym lokalizacjom oraz monitorowaniu rozwoju graczy. Przygotowanie serwisu zajęło trochę czasu, ale była to trafiona inwestycja, umożliwiająca zarządzanie i komunikację na wysokim poziomie. Cały system nie byłby jednak nic wart bez odpowiedniej grupy ludzi. Opieramy się na pracownikach, którzy podnoszą markę APR swoim wizerunkiem oraz ciężką pracą. Poszukiwaliśmy ludzi godnych zaufania. Trenerzy muszą być wychowawcami. Koordynatorzy winni znać się na sporcie w ogólnym tego słowa znaczeniu, a także na budowaniu relacji czy marketingu. Wszyscy w rodzinie APR kochają sport, a jeśli wykonywana praca wynika z pasji, można osiągać świetne efekty.

Czy to, co osiągnąłeś poza boiskiem, pozwala Ci, by mieć wewnętrzne poczucie spełnienia?

Wiodę szczęśliwe życie rodzinne. Mam wspaniałą żonę i cudowne dzieci. Z żoną traktujemy APR niczym trzecie dziecko, któremu poświęcamy mnóstwo czasu. Chcemy, by dorosło i byśmy mogli być z niego dumni. Natomiast mam kilka pomysłów biznesowych. Mając na utrzymaniu rodzinę, zamierzam rozwijać inną firmę. Zobaczymy, jaki scenariusz napisze życie. Kolejne przedsięwzięcie także miałoby być związane ze sportem.

Na koniec zapytam o to, co chciałbyś mówić na temat swoich osiągnięć na trzech płaszczyznach – rodzina, życie zawodowe, sport – za 20-30 lat, kiedy dorastać będą Twoje wnuki…?

Będzie mi zależeć na tym, by znali moją historię. By mogli brać mnie za wzór do naśladowania. By nauczyli się, jak iść przez życie, nie zapominając o najważniejszych wartościach, jakimi są rodzina, miłość, przyjaźń, zaufanie czy bezpieczeństwo. Chciałbym, by dzieci czy wnuki były optymistycznie nastawione do życia. By do realizacji celów nie dążyły po trupach. By byli ludźmi wrażliwymi na ludzką krzywdę. Mam wielu wrogów i wielu przyjaciół. Ci, co mnie nie znają, wygłaszają różne opinie. Osoby, z którymi przebywam na co dzień, wiedzą, jakim jestem człowiekiem. To dla mnie najważniejsza opinia. Bardzo bym chciał, aby kolejne pokolenia rodziny Reissów stawiały na własny rozwój, by podobnie jak u mnie – uśmiech nie znikał z ich twarzy. Liczę, że zechcą posłuchać na temat uporu w realizacji marzeń, by zainspirował ich charakter wytrwałego sportowca. By byli przygotowani na radzenie sobie z niepowodzeniami, które przecież muszą się zdarzyć. Potrafię wyciągać wnioski, oby i moi następcy się tego nauczyli. Niech będą pogodnie usposobieni, niech posiadają osobowości podobne do moich dziadków czy rodziców. Moja żona często powtarza, że za wielkimi ludźmi stoją wielkie kobiety. Życzę moim najbliższym, by nie pomylili się w wyborze życiowego partnera. Kluczowe jest również, by bez względu na okoliczności, zawsze być sobą.

Kategoria: Exclusive Sport

Spodobał Ci się tekst? Poleć znajomym:

Najnowsze wydarzenia

Gumiś dziesiąty na świecie Gumiś dziesiąty na świecie
Sport 17 września 2017 08:20
LOGinLAB w stolicy kraju LOGinLAB w stolicy kraju
Sport 15 września 2017 12:56
Skradł drogocenną biżuterię Skradł drogocenną biżuterię
Aktualności 15 września 2017 10:23
Wszyscy jesteśmy sąsiadami! Wszyscy jesteśmy sąsiadami!
Aktualności 14 września 2017 10:42
Więcej w Aktualności
PUP
O prawie pracy i ubezpieczeniach

Powiatowy Urząd Pracy w Krotoszynie wraz z Państwową Inspekcją Pracy oraz Zakładem Ubezpieczeń Społecznych w Ostrowie Wlkp. zapraszają pracodawców do...

Zamknij